poniedziałek, 24 grudnia 2012

Życzenia Świąteczne

Dlatego Pan sam da wam znak: Oto Panna pocznie i porodzi Syna, i nazwie Go imieniem Emmanuel" Iz 7, 14

Wszystkim moim znajomym życzę błogosławieństwa od Dzieciątka Jezus! Spotkania go w: modlitwie, Piśmie Świętym i sakramentach. Umiejętności rozpoznawania Boga w każdym człowieku i dużo miłości na co dzień!


czwartek, 27 września 2012

Blog zawieszony

Niestety, ale z powodów osobistych jestem zmuszony do zawieszenia bloga. Zmieniłem pracę, która na razie mocno mnie pochłania i nie mogę sobie pozwolić na jakiekolwiek wyprawy na ryby. Wszystkich swoich czytelników PRZEPRASZAM i zapraszam za jakiś czas.

sobota, 1 września 2012

Bolenie i leszcze z Krajnika na celowniku

Jutro, w niedzielę od rana szykuje się fajna wyprawa. Ponownie wraz z Kubą jedziemy na odległy od Goleniowa Krajnik Dolny przy granicy polsko-niemieckiej. Tym razem oprócz: krąpi i z tego co dochodzą nas słuchy większych leszczy, na swoim rozkładzie mamy również bolenie. Podczas ostatniej wizyty na tym łowisku grasowały one niemiłosiernie centralnie w okolicy spławika, atakując zanęconą wpadającymi kulkami ukleję. Więc wyposażyłem się w kilka przynęt typowo boleniowych takich jak np. tonący wobler Gloog Hermes czy wiślańskie woblery i kilka riperków. Kto wie?! Początek jesieni to dobry okres aby trafić tę waleczną rybę. Bolenie w tym okresie mocniej żerują i są przez to mniej ostrożne.




Trudno nie spróbować, skoro i tak jedziemy tyle kilometrów. Zabieram z sobą syna, który w przeciwieństwie do mnie lubi bardziej spining.

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Co dalej jak pęknie wędka?

W wypadku pęknięcia wędki czy, któregoś z elementów tyczki, nie musimy się już martwić że kij nadaje się do wyrzucenia. Wystarczy, że wyślemy go do jednej z wielu firm trudniących się naprawą. Nie wszystkie jednak firmy robią to w sposób tak profesjonalny jak firma Kacpra Góreckiego. Jak zlecić wędkę do naprawy możemy się dowiedzieć pod tym linkiem:  http://sklep.gorek-gliny.pl/naprawa-wedek,108.html
A jak może wyglądać twoja wędka po naprawie w tej firmie zobacz na zdjęciu poniżej. Polecam!



sobota, 18 sierpnia 2012

2 x komercyjne z matcha

Z matcha to może za dużo powiedziane. Łowiłem może 8 m od brzegu a odległościówki potrzebowałem bardziej ze względu na brania większych (ponad 3 kg) karpi, które łowione tyczką uzbrojoną w wentyl często się spinały. Wędka z kołowrotkiem jednak daje większe szanse na udane lądowanie ryby w podbieraku. Oczywiście najlepiej takie rybki holować na systemie pulla bung, jednak nie zdążyłem jeszcze uzbroić odpowiednio topu.
W środę 15 sierpnia od 17-stej łowiłem niestety na bardzo zatłoczonym tego dnia komercyjnym łowisku. Towarzystwo było już nieźle wstawione i zachowywało się delikatnie pisząc głośno. Zastanawiam się skąd się bierze takie buractwo? W tych warunkach aż cud, że coś w ogóle złowiłem. A w siatce miałem 2 amury w tym jeden taki z 3 kg i dwa 1.5 kg karpie. Spiąłem 2 ryby, jedną oceniam na ok 5 kg i miałem dużo pustych brań. Zauważyłem, że większe ryby i amury wchodzą jak nęcę niewielką ilością Gold Pro jasnej z dodatkiem pastocino. Do tego robaki i kukurydza. Później konsekwentna i sprawdzona już tam taktyka strzelania robakami i ziarnami na przemian.
Właściciel łowiska będzie chyba musiał "odpalić mi działkę" albo dać jakiś solidny rabat, gdyż na łowisku zawsze znajdzie się jakiś nadziany forsą obywatel, mający ochotę na świeżą rybę, której nie potrafi złapać. Nie odstrasza ich nawet cena 18 pln za 1 kg. Tak więc moje ryby z 15 sierpnia nie miały za dużo szczęścia i poszły pod nóż! :) Brania się skończyły jak zabrakło robaków do strzelania.

Druga wizyta, znacznie krótsza 17 sierpnia zaowocowała tylko 1 rybą, ale za to sporą. Nie ważyłem, ale oceniam ją między 3.5-4 kg. Rybka coraz słabiej współpracuje. Widać wyraźnie, że łowisko mocno jest wyeksploatowane a te ryby co zostały nie jeden haczyk miały w pysku.



Nie długo rewanż z Kubą na Krajniku. Topy naprawione, korekty przyswojone więc szanse będą wyrównane :)

niedziela, 12 sierpnia 2012

Lekcja pokory na Krajniku

Wreszcie przyszedł taki dzień, który absolutnie cały od wczesnych godzin rannych a nawet wieczór dnia poprzedniego (przygotowanie zanęty) mogłem poświęcić na wędkowanie. Całe szczęście, że mam cudowną  żonę, która doskonale rozumie, że każdy facet to myśliwy i musi raz na jakiś czas wyżyć się czy to na rybach, w kajaku, na boisku albo gdzieś w lesie uganiając się za zwierzyną, więc dała mi zielone światło. Nie mały udział miały w tym nasze starsze dzieci, które wzięły na siebie wszystkie moje domowe obowiązki!  Właściwie na te piątkowe ryby namówił mnie kolega ze Szczecina Kuba, o którym pisałem już na blogu w artykule "Pulla Bung kontra klasyk". Dla niego to również był długo oczekiwany dzień wolny i na prawdę spora dawka odpoczynku i odstresowania się od problemów dnia codziennego. To Kuba zaproponował łowisko, rzeka Odra obok mostu na granicy polsko-niemieckiej w miejscowości Krajnik. Woda ta to świetny poligon dla miłośników ciężkiego nęcenia i łowienia, słynące z rekordowych  ilości wagowych w siatce. Opinie te nie są przesadzone o czym  mogliśmy się wkrótce przekonać na własnej skórze, bo wspólnie z Jakubem tego dnia  złowiliśmy ponad 25 kg dużych krąpi i średnich leszczy. Taki wynik nie jest normą dla każdego, gdyż wbrew pozorom nie jest to łowisko łatwe.  Na Krajniku trzeba wiedzieć "co w trawie piszczy" i przygotować się należycie. A dewiza brzmiała: grubo, ciężko, tłusto, kolorowo i dużo mięsnego towaru. Reszta to doskonałe dobranie zestawów do uciągu rzeki, nienaganna technika prowadzenia zestawu i sposób donęcania. To ostatnie było niezmiernie ważne.



Oboje z Kubą użyliśmy zawodniczej zanęty z serii Platinum Zbyszka Milewskiego. 

Kuba: 2 op "Rzeka" + 1 op. "Leszcz Duży" + 5 op "Glina Rzeczna"Górka + 2 x 0,5 op chlebki fluo Traper + kasza kukurydziana parzona + melasa "Brasem Mundial" + 0,6 kg klej mineralny + 1 l mrożony robak.

Piotr: 1 op "Rzeka" + 1 op. "Leszcz Duży" + ok 1 kg Lorpio "Sweed almond" + 4 op "Glina Rzeczna" Górka + 2 kg żwiru + 1 kg klej Liant a coller + 300 gr gres kukurydziany sparzony + 1 l robaka mrożonego. 




Swoją zanętę przygotowałem już wieczorem dnia poprzedniego. Gres namoczyłem melasą i  przy pomocy specjalnego mieszadła wiertarką zmieszałem to z zanętą. Wcześniej do zanęty na dzień dobry dałem  0.5 op. kleju mineralnego Lianta a Collera.  Gdy zanęta "doszła", przetarłem ją przez sito i połączyłem tym samym sposobem z przetartą na sicie gliną. Na koniec dodałem żwir.




Kuba mieszał wszystko nad wodą. Pracuje w branży budowlano-wykończeniowej, więc mieszanie poszło mu błyskawicznie. W przeciwieństwie do mnie do zanęty dodał chlebki fluo i dodał 1 puszkę słodkiej kukurydzy konserwowej.  Gorąco mnie namawiał abym również wrzucił chlebki, które na tym łowisku dobrze nęcą duże krąpie. Ja jednak trwałem uparcie przy swoim. Jak się później okazało, wszystkie rady kolegi były bardzo trafne i nie słuchanie ich, nie wychodziło mi na dobre. Jakub zna to łowisko doskonale. To samo dotyczyło się sposobu donęcania, wygruntowania zestawu i prowadzenia zestawu. We wszystkich tych elementach popełniłem błędy a do tego dorzuciłem przeklejenie zanęty wstępnej. Paradoksalnie to ja na rzece Inie uczyłem prawidłowej rzecznej techniki tego samego kolegę. Czasami tak jest, że człowiek robi wszystko na odwrót. Na szczęście to nie zawody i Kuba już w trakcie łowienia pomógł mi zrobić odpowiednie korekty. Do pozostałej zanęty dodałem chlebki fluo i inaczej wygruntowałem zestaw oraz zacząłem intensywnie donęcać z ręki. Po tych zabiegach i u mnie zameldowały się bardzo duże krąpie, które Kuba łowił z niezwykłą regularnością. Niektóre dochodziły nawet do ponad 0.5 kg. Do nich co jakiś czas cięższym 30 gr spławikiem Kuba dorzucał takie 600-800 pkt leszcze. Ja swoje 4 leszcze złowiłem pod koniec łowienia.







Wagowo tego dnia Kuba mnie po prostu znokautował. 2/3 ogólnego wyniku to jego zasługa. Nie dziwi więc jego dumna mina na fotkach :)  Siatka wyglądała jak by ją wyciągał z komercyjnego stawu!









U mnie w siatce było znacznie mniej, ale z łowiska zszedłem również zadowolony. Już zapowiedziałem rewanż. Na swoje usprawiedliwienie mam to, że łowiłem jednym topem. Niestety złamałem 2 czwarte elementy, które są właśnie w naprawie. Przy zmieniającym się uciągu trudno było operować tylko jednym zestawem. Kuba miał też trochę głębsze stanowisko.




Oczywiście, na koniec rybki tradycyjnie wróciły do wody.



Podsumowując:
Krajnik to bardzo rybne łowisko, ale wbrew pozorom nie łatwe. Zawodnik ze zbyt ubogą zanętą, nie okraszoną robactwem i fluo nie wiele tam zdziała. Nie można było nawet na moment przegapić obfitego nęcenia. Nie tyle wstępne nęcenie a właśnie donęcanie było kluczowe. Drugi klucz to sposób wygruntowania i  ilość robaków na haku. Dochodziła ona nawet do 12 szt.! Żeby łowić te większe krąpie, trzeba było gruntować tak aby główne obciążenie płynęło 5 cm nad dnem a jego odległość od haczyka wynosiła ok 70 cm. Wygruntowanie np. na śrucinę sygnalizacyjną skutkowało łowieniem mniejszego krąpia. 

Wymęczeni, brudni ale niezmiernie zadowoleni popołudniu wróciliśmy do domu. Po raz kolejny zanęty Zbyszka Milewskiego nas nie zawiodły. Osobiście uważam, że stosunek ceny do jakości tych zanęt wypada bardzo korzystnie!

niedziela, 5 sierpnia 2012

Tkwienie w korku i osy na dobitkę!

Czyż to nie ironia losu kiedy wreszcie znajdujesz trochę wolnego czasu przeznaczonego na ryby a w drodze na łowisko ładujesz się w gigantyczny korek, w którym tkwisz ponad 1 h a gdy w końcu już dojedziesz, na miejscu, na tak zwane dzień dobry, wita cię ok 30 ciekawskich w**********ch os, które nie tylko nie dadzą ci zrobić należytej mieszanki zanętowej ale i z trudem pozwolą ci na rozstawienie stanowiska?! W takim oto klimacie spędziłem sobotnie, niestety tylko późne popołudnie, podczas którego rzekomo miałem się zrelaksować?!



Tak czy inaczej nieustannie odganiając się od żółto-czarnych owadów, jakoś udało się rozłożyć stanowisko i ulepić kule z rozmrożonej zanęty, wcześniej przeznaczonej na karpie, mającej w swoim składzie nawet duże kawałki pelletu z halibuta, ziarna kukurydzy i sporo mrożonego robaka. Do niej dodałem kolejną, sądząc po wyglądzie raczej rzeczną mieszankę z następną porcją robaka. Wszystko to dlatego, że postanowiłem zrobić porządek w zamrażalniku i zwolnić go pod rodzinne zapiekanki i inne specjały. Do tego dodałem ćwiartkę jokersa. Ryby nawet jeszcze nie wiedziały jak spora uczta czeka je na kolację. Owady jedynie pozwoliły mi na ulepienie trzech konsystencji kul postopniowanych liantem a collerem. A muszę napisać, że  zamierzałem użyć mieszanki złożonej z zanęt Zbyszka Milewskiego z serii Platinum: Rzeka i Leszcz Duży. Do tego miało pójść z 4 kg świeżo dostarczonej gliny rzecznej Górka z dodatkiem równie świeżutkiej wiążącej ciężkiej, argilli i joka. Wyszło jak wyszło, dlatego merytorycznej korzyści z tego łowienia było niewiele. A dodam jeszcze, że choć z zasady nie używam zapachów, mieszanka przez mrożenie była tak wyjałowiona, że doprawiłem ją 0,5 paczki karmelem MVDE.

Łowisko, rzeka Regalica w miejscowości Łubnica, wybrałem z  czystego sentymentu. To właśnie tam jeszcze przed rokiem 2000 zobaczyłem po raz pierwszy w życiu zawodników łowiących na tyczkę. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wtedy jeszcze w okręgu szczecińskim z wieloma sukcesami łowił Krzysiu Nowaczyk, który gdzieś przeprowadził się w okolice Krakowa i występował w GPP w Trianie, a w czołówce okręgu dominował Edmund Ziomek, znany na całą Polskę w starszym pokoleniu zawodnik a przede wszystkim świetny  uklejowiec.




Uciąg w łowisku był niewielki i choć głębokość była ok 3 m, to postanowiłem łowić lekkim 1 gr spławikiem kanałowym. Zestaw przegruntowałem nieco poniżej śruciny sygnalizacyjnej z resztą śrucin rozłożonych jak przy łowieniu płoci. Przypon krótki 22 cm z hakiem nr 16.
Ryba, mieszanka średniego, małego krąpia i płoci, od razu ustawiła się ok 1 m od kul, która brała przy każdym szybszym przepuszczeniu zestawu. łowiłem tak przez jakiś czas z niepokojem spoglądając na burzowe chmury w oddali, które na szczęście wiatr przegonił w inne rejony. Później postanowiłem zapolować na leszcza i przytrzymywałem mocno zestaw. Regularne brania od razu ustały. Widać było jak tego dnia rybie wyraźnie pasowała szybciej przemieszczająca się przynęta. Leszcza, takiego na 800 pkt złowiłem dopiero po wyjechaniu kubkiem z doprawionej większą ilością joka zanęty z gliną. Po tej rybie brania stały się wyraźnie słabsze, nawet te z szybszym pływaniem. Okazało się, że donęcanie nie było wskazane. Istnieje też opcja, że w zanęcie zakręciły się leszcze, które nie chciały podnosić przynęty. Pewne symptomy typu puste brania mogły na to wskazywać. Trzecia wersja to przenęcenie (kubków było ok 6). Im bliżej wieczoru tym  mniej os zaglądało do kuwety i podczas klasycznego splątania zestawu postanowiłem zakończyć łowienie. Zaraz po mnie stanowisko zajęli tak zwani grunciarze polujący chyba na sumy. Tak sądzę, bo na hak założyli coś co przypominało wątróbkę. Po spakowaniu, posiedziałem z nimi jako kibic i nie doczekawszy się rzecznego potwora pojechałem do domu. Na szczęście było już na tyle późno, że wszystkie korki na drogach były rozładowane i po 0,4 h stałem pod cieplutkim prysznicem :).

poniedziałek, 23 lipca 2012

Przyjemne z pożytecznym

W ciepłe poniedziałkowe popołudnie wybraliśmy się z żoną i naszym najmłodszym dzieckiem nad pobliskie tak zwane jeziorko. Tak na prawdę jest to była, niewielka żwirownia eksploatowana na potrzeby budowy drogi S3. Czasy jej świetności minęły i dziś służy jako  miejsce  schadzek młodych czy cel spacerowiczów z Goleniowa. Dla mnie to miejsce to również jedna z kilku "met" na pozyskanie gliny wędkarskiej. Jak potrzebuję na prawdę mocnej gliny rzecznej a cierpię na brak funduszy to idę właśnie tam.




Glina w zależności od konsystencji układa się warstwami. Akurat w tym miejscu, najwyżej i najciemniejsza, prawie że czerwona z dużą zawartością tlenku żelaza to glina rzeczna. Test robi się ręką oraz na sicie. Jeżeli jest mocno plastyczna i z trudem daje się przesiać przez sito to znaczy, że rzeczna. Wiążąca z kolei jest mniej plastyczna, lecz dobrze się formuje, ale lepiej przechodzi przez sito. Mam na myśli sito 4 mm.


Przesianie wiadra gliny nie zajmuje dużo czasu i daje odrobinę ruchu. Po nim starczyło jeszcze czasu na krótki spacer i sesję zdjęciową.


z mamą


i z tatą.

Warto poszukać sobie w okolicy takich miejsc. Ja oprócz tego mam jeszcze co najmniej trzy na pozyskanie gliny i jedno na żwir. Jednak te jest zdecydowanie najbliżej, gdzie można było połączyć przyjemne z pożytecznym.

piątek, 20 lipca 2012

Podleszczaki z Kanału Odyniec z trupem w worku

W piątek musiałem jechać do Szczecina pozałatwiać pewne sprawy. Między innymi ze sklepu Centrum Wędkarskie Nemo odebrałem zamówionego jokersa i ochotkę haczykową. Dokupiłem przy okazji zanęty Zbyszka Milewskiego i Pastocino Sensasa, ulubiony dodatek na szczecińskie ryby. Wracając do Goleniowa zajechałem na Kanał Odyniec, który znajduje się w pobliżu tak zwanej Autostrady Poznańskiej. Na łowisku tym od kilku już sezonów odbywa się jedna z dwóch tur Mistrzostw Okręgu Szczecińskiego w spławiku. Druga tura zwykle rozgrywa się na Wyspie Puckiej, na której obecnie rozpoczęła się modernizacja brzegu i wałów przeciwpowodziowych. Po ich wyrównaniu,  jest nadzieja, że te świetne łowisko zyska  możliwość organizowania bardziej prestiżowych  zawodów wędkarskich, daj Boże! z Grand Prix Polski wyłącznie.



W kanale występuje niewielki, prawie zerowy uciąg, jednak łowisko jest dość głębokie, z dość twardym dnem, dlatego do zrobienia dywanu z jokersa użyłem oprócz ziemi  "De some", "Glinę wiążącą lekką".
 



Jak już wspomniałem, kupiłem zanęty zawodnicze Zbyszka Milewskiego z serii Platinum: "Płoć Duża" i "Grand Prix". Zależało mi, aby przetestować je na tym zawodniczym podwórku. "Grand Prix" to mało klejąca, drobna zanęta o łagodnym aromacie wanilii, stanowi  idealną bazę zawodniczą. Z kolei "Płoć Duża" to zanęta średnio-ziarnista, o dużej zawartości grubo mielonej konopi i kolendry, które nadają jej bardzo atrakcyjny aromat i smak. Użyłem takiej mieszanki gdyż nastawiłem się głównie na płocie. Aby nieco podrasować mieszankę, okrasiłem ją niewielką ilością mocno sycącego, ale też dobrze wabiącego ryby Pastocino Sensasa.
Z ziem ostatecznie użyłem trochę innego zestawienia niż widoczne na zdjęciu. Zastąpiłem "Ziemię Extra" paczkę "De Some". Dodatek 0,5 opakowania "Glinki Extra" miał zapewnić zanęcie odpowiednie smużenie. Ziemię de some użyłem w zastępstwie "Argilli", której zapasy niestety już mi się skończyły.
Oczywiście zarówno ziemie jak i lekko niedomoczoną zanętę dobrze przesiałem na drobnym sicie i całość połączyłem. Następnie postopniowałem to po zrobieniu kilku kolejnych kul ilością robactwa i klejem.



Wyżej gotowa ziemia z jokersem. Niżej,  postopniowana robactwem i klejem ziemia z zanętą.



Oprócz topu do kubeczka zanętowego, rozwinąłem 2 topy 4 el. z zestawami 1.5 (typu baci dick) i 2 gr. Na żyłce głównej 0,10 mm z przyponem 0.08 i haczykami nr 18.



 Szczerze to pierwsza godzinę dość mocno się "motałem". Podana zanęta z ręki, w dodatku dość mocno pracująca rozproszyła rybę, którą musiałem zbierać po całym łowisku. Nie mogłem się też zorientować, w którą stronę ciągnie woda. Wyglądało na to, że górą mocny wiatr pchał ją w lewo, a dołem ciągnęła w prawo. W tej sytuacji postanowiłem domoczyć mieszankę i podawać ją wyłącznie z kubka. Później wstawiałem tylko precyzyjnie zestaw w sam środek kul, co poskutkowało regularnymi braniami o dziwo nie płoci a w większości niewielkich podleszczaków, które szybko zrobiły przyzwoitą wagę. 




W miedzy czasie łowienia, miałem też wizytę Policji. Jednak nie była to standardowa  kontrola karty wędkarskiej. Panowie wypytywali, czy nie byłem przypadkiem na tym łowisku w zeszły piątek 13. 07. 2012 r. Okazało się, że w ten feralny dzień, całkiem niedaleko miejsca gdzie łowiłem, jakiś wędkarz zauważył worek, w którym znajdowały się rozczłonkowane zwłoki kobiety!!! Jak panowie z policji pojechali, to przyznam, że zrobiło mi się trochę nieswojo (: Tym bardziej, że nad wodą nie było prawie nikogo. Tak czy inaczej skoro piszę tę relację to chyba przeżyłem?! Jak mawiał Kartezjusz: "Cogito ergo sum" (Myślę, więc jestem).


środa, 18 lipca 2012

Krótki wypad bez zanęty

Jak ktoś to w ogóle czyta, to za pewne pomyśli sobie w tym momencie co ten człowiek wypisuje?! Niedawno pisał, że pozbył się atraktorów a teraz  na ryby wybrał się bez zanęty :) Spokojnie! Zanęty nie da się pominąć w wędkarstwie wyczynowym, co nie oznacza, że koniecznie musimy ją zawsze zabrać ze sobą.
Czasami po prostu szkoda czasu! No bo jak się zerwiesz z przysłowiowego łańcucha, to będziesz się bawił w zanęty, ziemie itp.? Chwytasz szybko jakiegoś bata, robaki i grzejesz autem w stronę choćby kałuży, byle by w niej ryby były? 



  
No może nie od razu kałuży, ale jakieś awaryjne i ciche miejsce gdzie można chociaż na moment odpocząć i nabrać sił do codziennej pracy. Najlepiej jak taka "oaza spokoju" leży gdzieś niedaleko miejsca zamieszkania. Przy dzisiejszych samochodach i drogach pojęcie niedaleko jest względne. Mam tu na myśli nie więcej niż 20 km. Ja zwykle jeżdżę wtedy albo 5 min od domu samochodem na rzekę Inę, albo na któryś z pobliskich kanałów jakich w okolicy nie brakuje. W środę padło na dość ciekawy kanał w miejscowości Budzeń, połączony z rzeką Krempą, o której wspominałem wcześniej na blogu. Jeszcze kilka  lat temu goleniowskie koło Okoń organizowało tam regularnie spławikowe zawody wędkarskie. Kanał spokojnie mieścił ok 50 zawodników. Dawniej było to bardzo ciekawe i techniczne łowisko ze sporymi leszczowymi i linowymi bonusami. Dziś nie wiele z niego zostało. Nie, nie z powodu wędkarzy czy zawodników. Kanał padł ofiarą podobnie jak wiele innych łowisk w Polsce bandyckiej gospodarce rolnej, w której nadmierne nawozy sztuczne spływają z okolicznych pól i łąk i wpadają do nich powodując obfite zarastanie. Kanał był nawet 2-3 lata temu pogłębiany i czyszczony, ale dość szybko się okazało, że były to pieniądze wyrzucone w błoto.




Jeżeli bez zanęty to na pewno z jakąś przynętą. Najlepiej jeżeli są to białe robaki, których chociaż niewielka ilość podamy w łowisko. Trzeba tylko uważać, żeby nie przedobrzyć gdyż robaki mocno sycą, a szczególnie ryby w wodach stojących tak zwane stanowiskowe. W zależności od łowiska, umiejętności, sprzętu bez zanęty można złowić kilka rybek. Poniżej te, które się skusiły w środowy wieczór.


 


Niestety, ale czas, szczególnie na rybach, jakoś tak szybciej upływa  i nawet najpiękniejsze miejscówki nieuchronnie otulają się barwą  nocy.

niedziela, 15 lipca 2012

Koniec z atraktorami zapachowymi!

Może trąci to szaleństwem, ale postanowiłem skończyć z używaniem większości zapachów do zanęt wędkarskich. Przygotowana spora paczka czeka na jutrzejszą wysyłkę do kolegi po kiju. Po wielu latach doszedłem do wniosku, że dodatkowe zapachy nie nęcą ryb tylko wędkarza i są niczym innym, jak tylko drenażem pieniędzy. Wystarczy sam zapach zanęty! Dlatego wolę użyć dobrych i markowych zanęt i ukierunkować swój rozwój wędkarski w odpowiednie ich podanie w łowisko, niż w magiczną moc zapachów! Pozostaje jednak pytanie czy można się od nich całkowicie uwolnić? Myślę, że tak i nie! Jest kilka zapachów, które nigdy nie zawodzą i rzeczywiście sprawdzają się. W moich mieszankach zanętowych  wykorzystuję je głównie do wyselekcjonowania różnych gatunków ryb na poszczególne i sprawdzone łowiska. Numerem jeden jest tu wanilia  MVDE, która na jednym łowisku nęci mi wyłącznie nieduże leszcze a na innym spore płocie. Drugi zapach to Roach w płynie MVDE do zanęt uklejowych. Trzeci to Black Devil Mundiala, który z kolei na jednym z łowisk selekcjonuje mi krąpie. Czy zatem oznacza to, że jestem na nie skazany? Nie, gdyż dziś używam od razu zanęt o odpowiednim zapachu i tak je komponuje by spełniły moje oczekiwania. Tu ważne jest choć częściowe doświadczenie i znajomość zapachów większości zanęt. Żeby uściślić, mam na myśli wyłącznie proszkowane lub płynne zapachy, nie zioła. Choć tych ostatnich tez ostatnio prawie nie  używam. I wiecie co? Po za wymienionymi przypadkami nie zauważyłem różnicy. Szczerze to więcej razy popsułem sobie intensywność brań po przez wzmocnienie zapachem niż je poprawiłem. W moim szaleństwie nie jestem osamotniony. Znam kilku wędkarzy, którzy doszli do podobnych wniosków i dziś są mistrzami w komponowaniu zanęt z różnymi ziemiami, robactwem i odpowiednim podaniu ich w łowisko. Postanowiłem iść w ich ślady. Czy to ślepa uliczka? Zobaczymy?!



sobota, 14 lipca 2012

Budowa zestawu cz. I - wody stojące i kanały


I co z tego, że długo oczekiwany weekend, wolna sobota i można jechać na ryby, jak za oknem nic tylko ściana deszczu?! Dlatego, żeby nie tracić czasu wpadłem na pomysł, aby pokazać Wam jak prawidłowo zbudować spławikowy zestaw wędkarski. Wbrew pozorom zestaw, którym zamierzamy zamontować na wędce nie budujemy dopiero nad wodą, lecz wcześniej w domu i to nie jeden a kilka na raz o różnej gramaturgii spławika. Wszystko po to aby nie tracić cennego czasu nad wodą i w maksymalnie wykorzystać go na łowienie ryb. Wędkarstwo jest ja fizyka i matma ze ściśle określonymi zasadami. Kto je pozna, będzie łowił. Kto nie, za pewne przyczyn swoich niepowodzeń będzie upatrywał w złej zanęcie lub jeszcze gdzie indziej. Osobiście uważam, że prawidłowa budowa zestawu odgrywa tu kluczową rolę. Wpierw kilka słów wprowadzenia. Wędkarze wyczynowi dzielą spławiki na kilka kategorii: rzeczne dyski, rzeczne bombki, bolońskie, matchowe,  kanałowe do tyczki, kanałowe do bata, ołówki do tyczki, ołówki do bata oraz  uklejowe. Z wymienionych zwykle tylko matchowe montuje i wyważa się nad wodą i to nie zawsze. Pozostałe w domu. Podejrzewam, że przeciętny wędkarz wyczynowy posiada w zapasie minimum 50 zestawów. Ja na na obecną chwilę posiadam gotowych do użycia ok 150:). Dziś zajmiemy się tylko kanałowymi i  ołówkami specjalnie pod metodę skróconego zestawu (do tyczki). Takie spławiki charakteryzują się przede wszystkim tym, że posiadają dłuższy kil od tych, które użyjemy do zestawu pełnego (do bata). A to dlatego aby zestaw podczas wyjeżdżania tyczką nie splątał się oraz w bardziej naturalny sposób prezentował przynętę. Choć to drugie w znacznym stopniu zależy od rozmieszczenia śrucin na żyłce, ale o tym w dalszej części tekstu. Zanim przystąpię do omówienia budowy takiego zestawu, proponuję aby wpierw przyjrzeć się budowie wpierw spławikom typowo kanałowym a później ołówkom na wody stojące.




Budowa takiego spławika to wydłużona bombka, lub łezka jak kto woli. Ten kształt zapewnia nam dwie podstawowe zalety: Po pierwsze doskonałą stabilność w wodach kanału, w których występuje niewielki uciąg a po drugie bardzo dobrą czułość podczas brania ryby. W stabilności chodzi o to, że nie pokazuje on tak zwanych fałszywych brań w poziomym przepływie powstałych w skutek niewielkich wirów prądu nurtu.




Z kolei ołówki, którymi łowimy wyłącznie w wodach stojących, maja kształt zupełnie wydłużony, przez co jeszcze większą czułość od kanałowych. Z zaprezentowanych na zdjęciu, tylko dwa z lewej i dwa z prawej nadają się do tyczki. Dwa środkowe mają stanowczo za krótki kil i są wręcz idealne do metody pełnego zestawu.




Aby budowa zestawu była możliwa potrzebne są nam akcesoria. Należą do nich: spławiki, żyłki, ołowie (w tym wypadku wyłącznie śruciny), koszulki igilitowe, drabinki do nawijania zestawu, gumki recepturki i nie widoczne na zdjęciu naczynie do wyważania zestawu.




Żyłki do lekkich zestawów dobieramy maksymalnie do rozmiaru 0.12 mm. Klasycznie przy zestawach do 3 gr używa się żyłki 0.10 mm z przyponem 0.08-0.07 mm. Dwunastki a nawet grubszej używamy tylko wtedy kiedy spodziewamy się sporych bonusów w łowisku, np.2 kg leszczy lub sporych jazi.




Do zamocowania spławika do żyłki potrzebne są nam koszulki igielitowe. Można użyć różnych a nawet kawałków izolacji po cienkich kablach elektrycznych. Jednak zdecydowanie najlepsze i to stanowczo  podkreślam, są koszulki silikonowe. Są nieco droższe i dostępne jedynie w lepszych sklepach wędkarskich, jednak kto ich użyje nie wróci już do innych. Podstawową ich  zaletą jest doskonała rozciągliwość przy względnej wytrzymałości. Ma to niebagatelne znaczenie wtedy gdy  przesuwany spławik po żyłce (podczas ustalaniu gruntu) napotka węzeł po wydłużanym wcześniej zestawie ( a to się często zdarza ze względu na różną głębokość łowiska). Koszulka silikonowa przez swą rozciągliwość z łatwością się przesunie po suple. Inne, twarde nie pozwolą nam na przesunięcie spławika a wszelkie próby skończą się tylko zerwaniem żyłki. Warto więc zaopatrzyć się w silikonowe i nie żałować na nie grosza!




Najpierw dobieramy odpowiednią średnicę koszulki. Nie może ona wchodzić na kil za lekko ani za ciasno. Powinna być dobrana tak aby zestaw z jednaj strony dał się przesuwać przez wędkarza po żyłce kiedy np. zmienia grunt nie deformując jej a z drugiej tak aby spławik nie przesuwał się po żyłce w czasie łowienia.




Koszulkę dzielimy na trzy, min 1 cm kawałki, z których jeden z nich może  być nieco krótszy. Zamontowany będzie w samym środku kila. Żyłkę, bezpośrednio ze szpuli,  na spławik zawsze  montujemy począwszy od góry miedzy korpusem a antenką, przewlekając przez druciane oczko lub przez otwór w korpusie.



Następnie przewlekamy koszulki: długa, krótka, długa i montujemy do kilka. Zostawiamy sobie ok 30 cm kawałek żyłki na zamontowanie śrucin. Z drugiej strony, od góry spławika cały czas żyłka jest na pełnej szpuli. Odpowiedni odcinek żyłki odmierzymy dopiero po zamontowaniu śrucin i wyważeniu zestawu.




Do obciążenia i prawidłowego wyważenia omawianych zestawów używajmy wyłącznie śrucin ołowianych i to maksymalnie 0,20 gr. Mam tu oczywiście na myśli spławiki, których wyporność wynosi maksymalnie 1,5 - 2 gr. Powyżej tej granicy możemy się wspomóc np. oliwką ołowianą a resztę obciążenia uzupełnić śrucinami. Przykładowo jeżeli wyporność spławika wynosi 2.5 gr. to montujemy wpierw oliwkę o masie 1/5 gr a pozostały 1 gram uzupełniamy 4 x 0.20 gr + 2 x 0,10 gr. Niektórzy, w tym również i ja, dzielą ostatnie 0,10 gr jeszcze na pół, aby ostania śrucina, tak zwana sygnalizacyjna, była jak najmniejsza. Lekkie zestawy: 0.5 gr-1 gr obciążamy wyłącznie szeregiem śrucin,  im mniej wyporny spławik tym mniejsze śruciny. Prezentowany na zdjęciu to 0,6 gr do którego użyłem 9 x 0.06 gr + 1 x 0.03 gr jako śruciny sygnalizacyjnej. Okazało się, że albo spławik był nieco mniejszej wyporności albo doważone śruciny. Duża ilość śrucin daje możliwość wędkarzowi użycia zestawu na kilka sposób. Jeżeli przykładowo ryba bierze "z opadu", rozmieszcza śruciny na żyłce nawet na odcinku 1.5 m tak aby przynęta opadała w sposób jak najbardziej naturalny i wolno. Kiedy ryba żeruje intensywnie a w łowisku dominuje drobnica, przez którą chcemy się przebić, skupiamy obciążenie blisko przyponu. Tak zbudowany zestaw jest zatem bardzo uniwersalny. 



  
Zestaw wyważamy w pojemniku z wodą. Wielu "wyczynowców" używa w tym celu specjalnych i długich tub plastikowych dostępnych w sklepach wędkarskich. Ja jeszcze się nie dorobiłem i używam do tego zajęcia dużych 2,5 litrowych butelek plastikowych z obciętą szyjką. Tańsze i zawsze pod ręką :)
Spławik wyważamy na styku korpusu i antenki. Dobrze wyważony spławik to jedna z podstawowych i żelaznych zasad, których nie można ani złamać ani sobie odpuścić, gdyż ma to ogromny wpływ na sygnalizację brań. Jednym słowem źle wyważony spławik (za słabo) nie pokaże nam większości brań zanim ryba wypluje przynętę. A wypluje gdyż wcześniej wyczuje opór spławika zanim my zauważymy branie i zatniemy rybę .  Górne zdjęcie pokazuje źle wyważony spławik i miejsce prawidłowe. Dolna fotografia to klasycznie wyważony spławik. Istnieje możliwość odejścia od tej zasady ale zawsze w stronę dociążenia zestawu. Nigdy na odwrót!






Dobrze wyważony zestaw zakańczamy niewielką (1.5cm) pętelką, o która opieramy śrucinę sygnalizacyjną. Na górnym zdjęciu pokazane przykładowe rozmieszczenie śrucin 6+3+1.






Dopiero w tym momencie odmierzamy odpowiednią długość zestawu. Tu kierujemy się głębokością łowiska bądź robimy po prostu dłuższy na ew. skrócenie nad wodą. Do odmierzania nie potrzebujemy miarki. Wystarczy odmierzać od środka obojczyka do wyciągnięcia całej ręki. Powinno być 1 m. Odpowiednią długość obcinamy nożyczkami i od tej właśnie strony nawijamy na zestaw. Nigdy od haczyka! Z kolei jak już montujemy zestaw na wędce postępujemy odwrotnie. zaczynamy od haczyka wpiętego do gumki recepturki na rękojeści wędki a następnie dobieramy długość.





Po nawinięciu gotowego zestawu na drabinkę, do pętelki od strony haczyka mocujemy gumkę recepturkę, a już nad samym łowiskiem zakładamy przypon z haczykiem. Można oczywiście już wcześniej ale tylko po odbytym treningu i odpowiednim doborze długości, grubości przyponu i rozmiaru haczyka.




I to by było na tyle. Mam nadzieję, że trochę rozjaśniłem temat?! W kolejnej części opiszę budowę ciężkich, nawet 30-50 gr zestawów rzecznych. Do takich zestawów trzeba odpowiednio dobrać grubości żyłki i ciężar oliwki i śrucin doważających. Ważna jest ich ilość i sposób rozmieszczenia na żyłce w zależności od rodzaju ryb i sposobie pobierania przynęty w łowisku, siły nurtu i głębokości. Wszystko pozostałe przebiega dokładnie tak samo jak przy budowie powyższych zestawów z wyjątkiem małych modyfikacji, np. cztery koszulki igielitowe na kil. Ale o tym w części drugiej.